Kontrast strony Rozmiar tekstu Animacje
Przejdź do treści

NA TROPACH TRADYCJI

Rozmowa z Henrykiem Duminem – antropologiem kultury z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze

Red.:  Dolny Śląsk to nie jest łatwy teren do pracy dla antropologa kultury?

HD: Wybrałem sobie tylko z pozoru trudny region do pracy. Uprzedzano mnie, że na Dolnym Śląsku niczego ciekawego nie znajdę, bo jest tu przesiedleńcza mieszanka. Radzono, by lepiej jechać pod Łowicz albo na Podhale… Przez prawie cztery dekady pracy zawodowej udowodniłem, że jest inaczej budując inny sposób myślenia o regionie. Jego bogactwo polega na różnorodności kulturowej. Ta barwna mozaika regionalna nie stała się jakąś wartością uśrednioną. Ludzie potrafili tu zachować swoją tożsamość, bez względu na to, czy dziadkowie przybyli tu ze Lwowa, czy z Bośni.

Obecni mieszkańcy Dolnego Śląska są potomkami powojennych osiedleńców. Kiedy na początku osiemdziesiątych lat XX wieku docierałem do pierwszych wiosek, ich mieszkańcy mieli jeszcze w świeżej pamięci wspomnienia opuszczonych ojczyzn, do których tęskniono i często liczono nawet na odwrócenie biegu historii, by powrócić. Z nową ziemią trudno było się pogodzić, traktować jako własną. Dochodziło do konfliktów, trudności w porozumieniu ludzi różniących się temperamentami, mową, obyczajami. Świeże były wspomnienia wojennych dramatów, które wymagały odreagowywania. Mało kto przez pierwsze powojenne lata czuł się bezpiecznie na dzikim zachodzie, jak nazywano nowe ziemie.

To było laboratorium doświadczeń w mojej zawodowej pracy. Prawie połowę czasu zajęły mi badania terenowe, spotkania z ludźmi i budowanie bliskich kontaktów. Na tym właśnie polega tzw. antropologia stosowana, że na podstawie pozytywnych relacji pomaga się społecznościom otaczać ochroną cenne aspekty ich dziedzictwa. To, że uznajemy je za cenne jest efektem wspólnych przemyśleń, a nie narzucania swojej woli przez badacza.

Red.: Co okazało się punktem zwrotnym w integrowaniu dolnośląskiej społeczności?

HD: Pomógł tu czas i bagaż przywiezionych tradycji. Najlepiej w dochodzeniu do psychicznej stabilizacji poradziły sobie te grupy, którym udało się zachować grupowe więzi sprzed migracji. Po 1945 roku odbyła się w naszej części Europy Wielka Wędrówka i część uczestniczących w niej ludzi nie dała się rozdzielić przy akcjach osiedleńczych.  Rządowa polityka osiedleńcza zmierzała do maksymalnego wymieszania ludności. Niektórym grupom ekspatriantów i reemigrantom powiodło się. Objęli w posiadanie całe wsie, lub, jak w przypadku Polaków z Bośni – wiele miejscowości sąsiadujących ze sobą. Tam do dziś przetrwało najwięcej tradycji, społeczne autorytety, systemy wartości, nikt nie wyśmiewał ich gwary. Doznając już wcześniej emigranckiej doli Polacy z Bukowiny i Bałkanów nauczyli się szybciej przystosowywać do nowych warunków.

Red.:  Co udało się odnaleźć w tych wioskach?

HD: Szukałem przede wszystkim jak najstarszych pieśni ze względu na ich dawność i walory artystyczne.  To fenomenalne jak wiele ich przetrwało w ludzkiej pamięci. Niezliczone wojny, które stały się udziałem pokoleń Polaków niszczyły dość regularnie nasz materialny dobytek. W wyniku ostatniej utraciliśmy efekt wielowiekowej inwestycji na ziemiach wschodnich – miasta, domy, rezydencje, infrastrukturę tworzoną przez wiele generacji. Niewiele z tego uratowano. Pozostał za to bagaż niematerialnego dziedzictwa – pieśni, tradycje opowieści, prastare oracje. To spoiwo grupowych więzi nawet dziś. Niejednokrotnie mam do czynienia z arcydziełami ludowej kultury. Autorami są częstokroć wybitni wykonawcy o ciekawych osobowościach. Kontakty z nimi wzbogacają mnie osobiście. Odkrywałem latami nieznany mi wcześniej świat sztuki poprzez poznawanie ludzkich losów. 

Red.:  Jesteś jednym z dwóch wśród dolnośląskich naukowców laureatem prestiżowej Nagrody im. Oskara Kolberga. Czy Twoje życie potem jakoś się przez to odmieniło?

HD: Można zażartować, że laur ten dosłownie dodał mi skrzydeł, bo już nazajutrz po otrzymaniu nagrody w Tetrze Narodowym w Warszawie siedziałem w samolocie do Rio de Janeiro. Leciałem by prowadzić badania wśród potomków polskich emigrantów w Brazylii. Kulturowo panowała tam podobna sytuacja jak na Dolnym Śląsku po wojnie  – świadomość przesiedlenia, troska, by nie zapomnieć o swojej kulturze, skrzętne zabieganie o byt. Ci ludzie nadal czują się Polakami dzięki powszechnie używanej mowie przodków, zwyczajom i pieśniom, które od ponad stu lat są przekazywane w rodzinnych kręgach. Pewnego razu wiekowa kobieta, siedząc pod wyniosłym eukaliptusem zaśpiewała mi pieśń o wojnie tureckiej i Janie III Sobieskim. Nauczyła ją dawno temu teściowa, która jako mała dziewczynka przemierzyła z rodzicami Atlantyk w ostatniej dekadzie XIX stulecia.

Przypomniałem sobie, jak zaraz po studiach w 1984 roku dotarłem do śpiewaczki Michaliny Mrozik w Przejęsławiu w Borach Dolnośląskich. Zaśpiewała mi wiele pieśni, w tym także balladę Tam pod lasem, pod podolskim... Tę pieśń śpiewano prawdopodobnie w obozie Jana III Sobieskiego w czasie odsieczy wiedeńskiej. W pamięci zachowała ją w wariancie nawet bardziej pełnym niż w dziewiętnastowiecznym zapisie Oskara Kolberga. Z tego odkrycia była sensacja w 1985 roku na całą Polskę. Trzeba wspomnieć, że Polacy z biednej Galicji emigrowali w celu polepszenia bytu nie tylko na Bałkany, ale także do dalekiej Brazylii.  W 2010 roku podobną pieśń, też z czasów króla Sobieskiego usłyszałem w subtropikalnym otoczeniu brazylijskiego lasu…  Niewiarygodne są czasem zrządzenia losu i drogi pieśni.

Red.: Czy w takiej pracy znajduje się miejsce na marzenia?

HD: Jako dziecko marzyłem o zostaniu archeologiem i poszukiwaniach zaginionych skarbów. Prawie wszystko się udało, bo gdyby nie podjęte przeze mnie kiedyś prace, to o wielu dolnośląskich skarbach tradycji nikt by chyba nie usłyszał. Dzięki zrządzeniom losu docierałem do właściwych miejsc i ludzi. Archeolog też musi mieć szczęście przy decyzji, gdzie zagłębić łopatę. Kopię, co prawda nie w ziemi, lecz ludzkiej pamięci. Najpierw długo, a często i w noc siedzieliśmy razem opowiadając o dawnym życiu, ludziach i ich pieśniach. Potem organizowałem festiwale i konkursy tradycji, jeździłem z moimi wykonawcami po Polsce i Europie ukazując niezwykłe zjawiska dawnego folkloru.

Jednym z największych oczarowań były niewątpliwie spotkania z Góralskim Teatrem Pieśni Dunawiec w Zbylutowie. Śpiewali starą pieśń zwaną jeliń, do której także tańczono tylko raz w roku – we wtorek przed Środą Popielcową. W ten sposób przyczyniano się do budzenia wiosny. Mężowie, kobiety i dzieci śpiewali ją wokół mężczyzny przebranego za jelenia i udającego sen. Po zakończeniu ostatniego wersu wszyscy odwracali się do niego twarzami, głośno kilkakrotnie klaskali i tupali przy tym nogami. To relikt bardzo starego obrzędu mającego obudzić na wiosnę płodne moce natury, sprowadzić grzmoty i deszcze, pobudzić urodzaj roślin. Potem wszyscy rozstępowali się, gdy jeleń wychodził pierwszy na zewnątrz, a po nim pozostali, podążali gęsiego w milczeniu rozchodząc się do domów. Śpiewana podczas obrzędu pieśń o jeleniu siejącym korzec siemienia należy do najstarszych pieśni całego naszego obszaru kulturowego.

Osobnym olśnieniem pozostają spotkania ze społecznościami polskich reemigrantów z Bośni, a szczególnie z mieszkańcami Gościszowa. Jestem pełen szacunku dla tych ludzi, którzy potrafili ocalić swe tradycje podczas dalekich wędrówek i mimo upływu czasu. W oceanie tradycji zanurzeni są całkowicie – dzieci, młodziacy, dorośli i staruszkowie. To temat na długie i wzruszające opowieści. Teraz otrzymują najwyższe wyróżnienie w kraju w dziedzinie ochrony tradycji, czyli Nagrodę im. Oskara Kolberga. Wręczy im ją 1 lipca tego roku Minister Kultury w Sali Assamblowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Brakuje słów, by wyrazić im należne uznanie.

Red.:  Gdzie poza wioskami można usłyszeć jeszcze stare pieśni? 

HD: We wrześniu 2019 roku w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu zorganizowano cykl koncertów pt. Pieśni z lasów i pól w ramach Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans.  Wśród uznanych gwiazd muzyki światowej zaprezentowali się także wiejscy śpiewacy z Dolnego Śląska, w tym wspomniana Michalina Mrozik z Przejęsławia, Feliksa Cierlik z Rząsin (obydwie niemal dziewięćdziesięcioletnie), nieco młodsza Zofia Tarasiewicz z Bolesławca i dwudziestokilkuletnie – Joanna Matusiak z Borówna i Oliwia Łuszczyńska z Krosnowic. Zaśpiewały też zespoły z Gościszowa, Zbylutowa, Przemkowa i Nowego Waliszowa. Niemal dwugodzinny koncert stał się przejmującą opowieścią o ludzkim losie zawartą w pieśniach wyniesionych niegdyś z utraconych krain. Autentyczne wzruszenie stało się udziałem wykonawców i festiwalowej publiczności. W finale koncertów wybrzmiała łemkowska pieśń będąca przestrogą rodziców z frazą adresowaną do syna:                   

                             Synu, dokonuj w życiu mądrych wyborów…. 

Każdy z koncertów cyklu kończył pełen wirtuozerii refleksyjny zaśpiew góralskiej solistki Joanny Matusiak:

                Mijają się góry, mijają się pola i my się też miniemy po maluśku z tela…  

Koncert wrocławski stanowił ważne wydarzenie kulturowe, chociaż pamiętajmy, że tradycje kształtowały się na przestrzeni wieków historii nie dla celów widowiskowych. Ważniejsze były inne funkcje jak np. magiczna, czy regulowania porządku społecznego, nośnika norm etycznych itd. Pamiętajmy jednak, że od najdawniejszych czasów odbywały się aranżowane publiczne pokazy tradycji i konkursy śpiewaków, o czym zaświadczają już starożytni. Obecne sceniczne prezentacje festiwalowe nie są jakimiś sztucznymi tworami, ale naturalną formą szczycenia się posiadanymi umiejętnościami w dziedzinie tradycyjnych wykonań.  

Red.:  Obiegowy obraz wiejskiej kultury jednak często jest inny.

HD: Niestety, przez powojenne dekady przywykliśmy tradycje lokalne kojarzyć z niewybrednymi wokalnymi popisami biesiadnych formacji, gdzie starsze kobiety epatują widzów nadmiarem szminki na licach i dziewiczymi wiankami na siwych głowach. To z pewnością fałszywy obraz kulturowej kondycji. To najczęściej spotykane zjawiska na lokalnych festynach i w rozmaitych radiowych listach ludowych przebojów, gdzie upust swej wyobraźni na temat ludowości dają zwyczajni ignoranci. Z tradycją nie ma to wiele wspólnego. Ogół tych jałowych popisów należy do amatorskiej twórczości, gdzie kompetencje wykonawcze nie grają żadnej roli i brawa otrzymuje się nawet za artystyczny blamaż. Wieje często horrorem, ale to efekt upowszechniania kanonu pospolitej brzydoty podczas długich dekad PRL-u. Dziw, że obecnie maczają w tym dłonie profesjonalni radiowcy z lokalnych rozgłośni. Wystarczy w niedzielne poranki włączyć odbiornik, by się przekonać  o skali tego procederu. Myślę, że nie wyrazy współczucia, ale nagany są tutaj na miejscu.

Obraz wiejskiej kultury opartej na rodzimej tradycji jest jednak inny – pełen godności i prawdy. Tak powszechnie dzisiaj promowane wzorce biesiadne pochodzą z zupełnie innej, powojennej rzeczywistości lansowanej zgodnie z radzieckimi wzorcami tzw. zespołów pieśni i tańca. W epizodzie znanego filmu Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego ukazano proces przeistaczania polskiego folkloru w stalinowskie rewie na ludowo. Moda na takie produkcje została dość trwale wówczas zaszczepiona i pokutuje do dziś. Rzeczywiste tradycje były mniej atrakcyjne na scenie i zawierały niepożądane przez długi czas treści – kresowe lub religijne. Nie podobało się to, więc eliminowano je sukcesywnie z publicznego oglądu. Przetrwały jednak w rodzinnych gronach bez względu na zmienne koniunktury polityczne. Obecnie możemy je prezentować jako fenomeny przetrwania, jak chociażby w przypadku wspomnianych koncertów zorganizowanych w Narodowym Forum Muzyki jesienią ubiegłego roku. Taką enklawą pozostaje też cudem przez 54. lata ocalona formuła Ogólnopolskich Festiwali Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Od sukcesu Michaliny Mrozik w 1985 roku, która wtedy została po raz pierwszy laureatką Baszty, dolnośląscy wykonawcy corocznie należą tam do ścisłego grona laureatów.

Na Dolnym Śląsku odbywa się corocznie wiele realizacji, gdzie można przekonać się o żywotności kultury tradycyjnej. Należą tutaj: konkurs kolędniczy Kolęda w Bogatyni, konkurs wielkanocny Mała Wielkanoc – wędrująca inicjatywa obecna od wielu lat w Lubawce i innych ośrodkach regionu – m.in. Kowarach, Karpaczu, Węglińcu, Łomnicy, Mysłakowicach; Święto Chleba w Milikowie poświęcone zwyczajom lata i jesieni. W zeszłym roku Gminne Centrum Kultury i Sportu w Nowogrodźcu przy wsparciu Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu podjęło inicjatywę organizacji regionalnego konkursu tradycji śpiewaczych w swej pięknej sali koncertowej Muza znanej z dotychczasowych prezentacji muzyki klasycznej.

Red.: Kto zajmuje się koordynacją tych działań od strony programowej?

HD: W Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze, gdzie pracuję istnieje regionalny ośrodek kompetencji w temacie ochrony niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Posiadamy rejestry zjawisk i wykonawców, gromadzona jest literatura przedmiotowa i powstają naukowe opracowania, które przedstawiane są podczas konferencji naukowych w kraju i poza granicami. Spektakularnym zdarzeniem stała się ekspozycja pt. Tradycja w przestrzeni czasu. 70-lecie Wielkiej Wędrówki zorganizowana na przełomie 2015 i 2016 roku. Zgromadziliśmy przy tej okazji liczne przedmioty kumulujące zbiorową pamięć: święte obrazy, fotografie wesel, dokumenty przesiedleń, okazy plastyki obrzędowej towarzyszące świętom zimowym i wiosennym; były też wieńce żniwne i narzędzia pracy. Każdy z eksponatów posiadał swój ładunek emocjonalny  i niósł narrację składającą się na opowieść o polskich losach.

Red.: Czy tematy te budzą zainteresowanie w dobie galopujących przemian i cywilizacji internetu?

HD: Każdy z nas dochodzi kiedyś do pewnego wieku, kiedy pragnie dowiedzieć się skąd pochodzi, z jakich dróg przybyli jego bliscy i ustalić dokąd zmierza. Myślę, że posiadanie własnych dzieci bardzo w tej mierze mobilizuje. Od nich zależy, co przeniosą dalej. Czy nie zapomnimy o darze dobrego słowa dla najbliższych przy świątecznym stole i o zwyczaju zdobienia jaj na Wielkanoc? Malowanie jajek na czerwono jest podobno najstarszą tradycją w ludzkiej kulturze, znaną jeszcze z czasów starożytnych Sumerów. Jedna z moich informatorek podczas badań terenowych stwierdziła, że jeśli zaniecha się barwienia jaj na Wielkanoc, wówczas skończy się świat. Życzmy więc sobie by jednak dalej trwał, a tradycja łączyła, szczególnie w trudnych czasach.

Red.: Dziękujemy za rozmowę.

HD: Do zobaczenia na wrześniowej, drugiej edycji Dolnośląskich Spotkań z Tradycją w Nowogrodźcu. Zapraszamy też do odwiedzenia Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, gdzie w części etnograficznej znajdziemy wiele zaskakujących i pięknych eksponatów z naszej wspólnej historii.